Spod znaku wilka

Rozdział I
„Ucieczka”
                    Która już godzina?! Podniosłam się lekko, po czym zerknęłam dookoła. Głośno westchnęłam widząc otaczający mnie bałagan. Wypełzłam spod cieplutkiej pierzyny. Zdawałam sobie sprawę, że tylko marnuję czas stojąc tak i marudząc, ale naprawdę nie miałam ochoty jeszcze wstawać.
                    Po porannych czynnościach udałam się do kuchni. Włączyłam coś, co można by nazwać radiem i zaczęłam przygotowywać posiłek jednocześnie nasłuchując najświeższych informacji. Właśnie sięgałam do lodówki po ser, kiedy moich uszu dobiegło kraczenie. Składnik wypadł mi z rąk. Tylko nie to! Wybiegłam z domu:
- A sio wy nieznośne ptaszyska!!! – zaczęłam wyganiać stworzenia wyjadające mi ziarna z ogrodu. Tu, gdzie się znajduję ciężko o jakąkolwiek żywność, a już tym bardziej jeśli w okolicy roi się od wron i innych wstrętnych ptaków. Odleciały.
                    Po jedzeniu złapałam za miotłę. Trzeba przecież ogarnąć ten „artystyczny nieład”.  Odrzuciłam stopą walające się ubrania i zabrałam się do zmiatania tego piachu zalegającego w całym domu, a przez kogo ten piach? No oczywiście przez strażników, którzy wczoraj, jak spod ziemi wrośli w moim mieszkaniu. Dlaczego? Ujmę to tak, kiedy unikasz płacenia podatków prędzej, czy później oni się zjawią, by przypomnieć, że mogą zająć dom. A z czego ja im zapłacę te podatki? Moja wina, że zabierają wszytskie oszczędności? Król widać nie rozumie, że niektórzy cierpią w tym wymiarze, do którego zostaliśmy zesłani.  Coś za mną huknęło, obróciłam się. To tylko jakiś dzieciak zaczął podglądać mnie przez okno.
- Nie masz co robić?! – warknęłam na niego – Poszedł stąd! – mały stał jak wryty. – No już! – pogoniłam chłopca. Wreszcie raczył odejść, a może raczej uciec.
Uśmiechnęłam się pod nosem, nie żebym nie lubiła dzieci, ale ten maluch już od jakiegoś czasu działa mi na nerwy. Westchnęłam tylko i wróciłam do porządków.
                                                                                 ***
                    Właśnie wylegiwałam się na kanapie, zmęczona po ciężkiej pracy, jaką zafundowali mi strażnicy. Już prawie przysypiałam, gdy coś mnie zaniepokoiło. Na wpół zaćmiona snem po omacku przemierzałam dom. Pociągnęłam nosem… czy tu zawsze pachniało palącym się drewnem? Trochę oprzytomniałam, dałam sobie z liścia w twarz. „Nie możliwe” – pomyślałam. Pali mi się dom, ale… I w tym samym momencie usłyszałam krzyki mieszczan:
- Zginiesz tam! – ryknął jakiś mężczyzna.
- Wy-pu-ście mnie! – próbowałam krzyczeć, ale w domu było już zbyt wiele dymu i praktycznie cały czas kaszlałam. – Bła-gam. – ponowiłam prośbę.
-   Na stos z wiedźmami!!!
- Co?! Nie, to jakieś nieporozumienie! Proszę! Ja zaraz… - nie panowałam już nad głosem, ledwo oddychałam, powoli zaczęłam tracić świadomość.
Chciałam otworzyć okno, dostać chociaż odrobinę tlenu… Na próżno. Klamka okna parzyła, a za nim… no cóż sam dym i ogień… Zerknęłam za siebie… Podpierając się o meble doczłapałam do schodów. One już też zaczęły po części płonąć. Ale podjęłam się już trudu wspinaczki. Teraz jest już za późno, aby zrezygnować. Otworzyłam drzwi do sypialni. Tak bardzo chciałam być w tym miłym łóżeczku, obudzić się z tego koszmaru… Mimo fizycznego bólu ciągle miałam nadzieję, że to jednak sen. Musiałam się ogarnąć, przecież nie mogę tak tu spłonąć razem z domem. Otworzyłam szafę, zabrałam tylko coś do ubrania, no i kilka przekąsek, które trzymałam pod poduszką na czarną godzinę, tylko że czarniejszej już chyba nie będzie… Otworzyłam okno. Płomienie jeszcze nie sięgały piętra na którym się znajdowałam. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki oddech, przechyliłam się nieco do przodu i… skoczyłam. Niestety nigdy nie miałam okazji skakać z okna, więc poleciałam prosto na twarz. Na szczęście nic sobie nie złamałam no może z wyjątkiem nosa. Podniosłam się. Wszystko mnie bolało. Chciałam biec, uciekać. Byle jak najszybciej wydostać się z tego piekła, jakie zafundowało mi życie. Ciało jednak odmawiało posłuszeństwa. Nie mogłam jednak stać tak bezczynnie. Moi oprawcy byli przecież po drugiej stronie domu. Gdyby myśleli otoczyliby go całego, jednak taka sytuacja jest korzystniejsza dla mnie. I za to chwała temu podłemu losowi. Po cichutku na palcach podeszłam do krzaków. Schowałam się za nimi siedząc bez ruchu. Ból był nie do wytrzymania. Jęknęłam. I to był błąd ktoś to usłyszał, ale… postanowił chyba rozprawić się ze mną w pojedynkę. Miałam uciec, jednak brakowało mi sił. Młody chłopak chwycił mnie za nadgarstek:
- Puszczaj do diabła! – ryknęłam.
- O nie, nawet nie masz pojęcia jaką sumę dostanę za schwytanie cię! – rzekł.
- Gdzieś to mam, a teraz puszczaj draniu!
- Tak się bawić nie będziemy! – mierzył we mnie rewolwerem. Oddał pierwszy strzał. Uchyliłam głowę w ostatniej chwili. Nie myśląc wiele podcięłam mu nogi powalając go na ziemię. – Ała! – warknął. – wyrwał mi się tak, że teraz to ja byłam na przegranej pozycji. Zablokował mi ręce, więc nie miałam szans obrony. Zaczęłam się miotać we wszystkie strony. Strzelił kolejny raz. Poczułam rozdzierający ból. Kula trafiła w ramię. Czułam, jakby płonęło żywym ogniem. Zaklęłam pod nosem. Wiedziałam już, że z nim nie ma żartów. Zsunął się ze mnie. Nie czekając ani sekundy kopnęłam go w czułe miejsce i rzuciłam się do ucieczki.
- Jeszcze cię złapię wiedźmo! – słyszałam za sobą jego krzyki. – Zapłacisz mi za to! – zatrzymałam się na chwilkę.
- Rachunek wyślij pocztą! – zażartowałam, chociaż ból był okropny. Skrzywiłam się, każdy krok, każde wypowiedziane słowo… Bolało mnie dosłownie wszystko. Biegłam tak i biegłam. Zahaczyłam o jakieś ciernie. Nie możliwe, że los tak bardzo mnie nie cierpi. Rozerwałam suknię… Biegłam dalej z trudem łapiąc oddech. Dziwne, że mieszczanie mnie jeszcze nie wywęszyli. Coś tu jest nie tak, przecież chyba usłyszeliby strzały z rewolwera. To było tak blisko nich. Mam sporo szczęścia.
                                                                                     ***

                    Siedziałam sobie w jakimś dziwnym rowie, nie mogli mnie tutaj znaleźć, bo trawa rosła tu bardzo wysoka, do głowy im nie przyjdzie sprawdzać tego miejsca.Byłam cała zakrwawiona. Złapałam kawałeczek sukienki i wydarłam  z niego spory pasek materiału. Zrobiłam z niego prowizoryczną opaskę uciskową na ramię. Dziwne… cywilizacje wszędzie indziej są normalne, tylko w tym wymiarze ludzie wciąż wierzą w te durne wiedźmy. Chciałam sobie rozpalić mini ognisko, ale mam chyba dosyć ognia, jak na jeden dzień. Położyłam pod głowę trochę gałęzi i trawy, zwinęłam się w kłębek i zasnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz